>
  Napisz do nas! Ustaw stronę startową Dodaj do Ulubionych!
       
 

Nasze garbusy

HISTORIA

Moje pierwsze garbusy

We wrześniu 2004 roku, pomimo dobrego stanu technicznego i rzec można niezawodności w trasie, postanowiliśmy sprzedać naszego VW 1302 z 1972 r. Zawsze marzył mi się garbi w wyborowym stanie blacharskim a w moim daleko było do tego. Po głębokich przemyśleniach doszliśmy do wniosku że chyba nigdy nie będzie nas stać na kompleksową robotę blacharską naszego garba, a szkoda byłoby go „zapuścić” do stanu agonalnego. Prawie miesięczna kampania ogłoszeniowa na Internecie i innych „nośnikach” informacji nasza 1302- jeczka pojechała do Poznania. Długo bez garbusa nie byliśmy, zaledwie jedną noc, gdyż dnia następnego staliśmy się posiadaczami wcześniej już upatrzonego Edkowego 1303 z motorkiem 1200 i hamulcami tarczowymi z przodu, w pełni klasyk, czyli tak jak mi się zawsze marzyło. Samochód ten jest po wszelkich zabiegach blacharskich jak i mechanicznych także jego stan w pełni nas satysfakcjonuje. Do zrobienia pozostała kosmetyka (wymiana chromowanych elementów, uszczelek w drzwiach, konserwacja podłogi, wymiana amortyzatorów, instalacja spryskiwacza itp). Większość z w/w rzeczy już została wdrożona w życie a pozostałe rzeczy powoli są wykonywane. W przeszłości planujemy zmianę lakieru na taki, który nam się w pełni podoba J ale to w przyszłości. Póki co delektujemy się jazdą tym wspaniałym garbem.
Mario


Niedługo po zakupie „nowego” garbusa zabrałem się za wymianę wadliwych
w moim mniemaniu rzeczy, i tak w pierwszej kolejności zabrałem się za:
- wymianę amortyzatorów przednich, stare można powiedzieć, że praktycznie nie istniały. Pracy było z tym sporo i bez pomocy kolegów i odpowiednich narzędzi nic bym nie zdziałał. Tutaj należą się podziękowania dla Krzyśka
i Damiana za dobre chęci, słowo, poświęcony czas i użyczenia garażu „monster garage’u”,
- wymianę uszczelek wokół szyb w drzwiach oraz trójkącików, poprzedni właściciel w właściwie osoba która remontowała niegdyś ten samochód
jak to nazywam „zażydziła” nieco na te elementy i wstawiła do świeżo pomalowanego samochodu „resztki” uszczelek z powyginanymi aluminiowymi ramkami. Powyższe zostało wymienione na nowe a przy okazji nasmarowałem mechanizmy podnoszenia szyb, gdyż szyby ledwo co się podnosiły,
- wymianę wszelakich chromów na samochodzie: ramki reflektorów, osłony kierunkowskazów, listewki boczne oraz na masce (założone były aluminiowe niby oryginalne listewki pomalowane na szaro, z zastosowaniem zamiast plastikowych łączników patentów śrubowych), znaczek na masce tylnej był 1300 chociaż model samochodu był 1303 to również poszło do korekcji,
- wymianę kompletu ogumienia, gdyż to co było „wołało o pomstę do Nieba”, opony były nie tyle bez bieżnika ale strasznie popękane, co zagrażało bezpieczeństwu jazdy ewidentnie,
- wymianę gwizdków, a w zasadzie jednego gwizdka pordzewiałego, natomiast z drugiej strony była wmontowana rura – zwykła rura nierdzewka,
- hamulce nie odbijały jak należy, przy każdym hamowaniu musiałem nogą pomagać aby pedał powrócił do swojej pierwotnej pozycji, wyciągnąłem całe „pedalstwo” na wierzch, porządnie nasmarowałem je i rozruszałem, po tym zabiegu hamulec chodził jak marzenie,

Kosmetyka mexykańskiego serduszka 1200cc mojego garbiego.

Po drobiazgach przyszedł czas na zajęcie się silnikiem. Mój garbi trochę „znaczył teren”, więc trzeba go było lekko uszczelnić. Do tego celu zakupiłem zimering – to ta uszczelka na wale korbowym, spod której najczęściej lubi olej wyciekać, jak również uszczelki pod chłodnicę oleju i inne niezbędne gadżety silnikowe. W jeden z kwietniowych weekendów roku 2005 pojechałem do Gryfic, gdzie razem z Michałem „Dzieciakiem” (tutaj wielkie dzięki za wszechstronną i fachową pomoc, bez której silnik nadal by pewnie ciekł) wyciągnęliśmy silnik na zewnątrz samochodu i wykonaliśmy stosowne zabiegi w celu zatamowania wycieków oleju. Robota szła nam gładko i sprawnie także późnym wieczorem z czyściutkim silnikiem wypełnionym świeżutkim olejem ruszyłem do domu. Na drugi dzień zerknąłem pod silnik i………..? ani kropli oleju tam nie było.
Jakiś czas później mój garbowy silniczek wyposażyłem w nowszego typu gaźnik, lepszej kondycji aparat zapłonowy, nowe świece i kable WN firmy NGK. Po tych zabiegach byłem przekonany, że mam niekiepskie „serducho” w mojej 1303-jeczce. Jak się później okazało moja radość nie trwała długo.

Umarł silnik, niech żyje nowy silnik!

1 maja 2005 roku razem z Zygmuntem, Sylwią i Krzyśkiem przejechaliśmy prawie 500 km, aby wziąć udział w zlocie old volkswagenów w Hannoverze (relacja z tej wyprawy znajduje się w dziele zloty). Dzień po powrocie miałem garbikiem pojechać do mojej ukochanej małżonki, która wypoczywała nad golczewskim jeziorem niecałe 100km od Szczecina.

Dzień 2 maja zaczął się pięknie. Super pogoda: słońce, zero wiatru, zero chmur, upał … wymarzone warunki na jazdę samochodem. Godzina 9 rano - wyruszyłem w drogę wszystko było ok. Mój old beetle z 1971 roku sunął jak przecinak po drodze ekspresowej nr S3 w kierunku Świnoujścia. Przez 20 km mając jeszcze w oczach super „odpicowane” niemieckie maszyny ze zlotu w Hanowerze przycisnąłem nieco mocniej gaz, licznik wskazywał ponad 120km/h, 1303 jeczka lewym pasem wyprzedziła niejeden nowszy i szybszy wózek aż…poczułem, że silnik słabnie, zrobiło się jeszcze cieplej i nie było to spowodowane nagłym wzrostem temperatury powietrza ani omyłkowym włączeniem ogrzewania w kabinie. Zjechałem na pobocze. Silnik natychmiast zgasł. Próby rozruchu pokazały, że silnik ciężko kręci jak diabli. No cóż „wysoka temperatura powietrza, trochę zaszalałem na trasie, silnik troszeczkę spuchł, odpocznie, odpalę go i pojadę dalej” pomyślałem. Ten scenariusz nie wypalił jednak. Co prawda udało mi się odpalić silnik, ale tylko na moment. Nie pracował już jak dawniej, powiem więcej okropnie stukało coś w środku. Stukało stukało, aż przestało. Przestał też żyć swoim garbim życiem mexykański motorek 1200! Ustaliłem godzinę zgonu na około 12 w południe dnia 2 maja 2005roku w okolicach miejscowości Miękowo.
Kilka dni później autopsja wykazała zatarcie panewki na wale korbowym na 3 cylindrze. Łożysko paskudnie wtopiło się w korbowód (niestety zdjęcia tego zjawiska, gdzieś mi uleciały w przestrzeń). Czekało mnie teraz podjęcie decyzji, co robić z zaistniałą sytuacją.
Wyjścia były dwa: pierwsze to kupić inny silnik „na chodzie” w dobrej kondycji za rozsądne pieniądze, drugie wyremontować zatarty silnik. Po tygodniu przemyśleń i poszukiwań wybrałem to pierwsze rozwiązanie, mimo że i „Dzieciak” znający się na silnikach grubo więcej niż ja, jak i moja „druga połówka” w domu doradzali inaczej. Mój wybór okazał się błędem, za który zapłaciłem potężną, jak na moje domowe możliwości finansowe, kwotą opiewającą na sumę 1300 zł.
Nowy motorek, również o pojemności 1200cc, zakupiłem od działającego w swoim fachu od wielu lat mechanika samochodowego mającego w wieloraki sposób do czynienia ze starymi vw, zarzekającego się o idealnym stanie w/w części napędowej garbusa. Opowieści o tym silniku, oczywiście w samych superlatywach, nasłuchałem się tyle, że mógłbym dosłownie nowelę napisać. W sumie czemu nie miałem ufać człowiekowi pomyślałem. Po części znałem go z garbusiarskich imprez. Wierzyć mi się nie chciało, że mógłby mnie tak paskudnie naciągnąć na nic niewartą kupę złomu, która teraz zalega u mnie w garażu. Oferowana przez niego maszyna miała być po wszelakich zabiegach związanych z remontem kapitalnym silnika (szlif wału, szlif bloku w specjalistycznym warsztacie we Wrocławiu, nowe wszystkie panewki, pierścienie, zregenerowane głowice…). To mi pasowało. Właśnie takiego motorka do mojego garbusa szukałem. Cieszyłem się że będę miał w końcu prawdzie niemieckie serduszko w moim niemieckim modelu vw 1303. Po zakupie wstawiłem silnik i od początku wykazywał pewne niedomagania. Nie poradziwszy sobie z tematem oddałem silnik wraz z samochodem do mechanika, u którego dokonałem feralnego zakupu. Po tygodniu samochód był gotowy do jazdy. Okazało się niby, że znowu prawie zatarłem silnik. Panewki już zdążyły się zrobić różowe i poszły do wymiany, ale ani szlifu wału ani wybierania ponownego bloku podobno nie trzeba było robić. Szczęśliwy, że w końcu wszystko jest ok. odebrałem samochód i zacząłem normalne użytkowanie samochodu. Silnik chodził niby ładnie, ale … takiej świeżości silnika po remoncie nie wykazywał. Przejechałem na nim (bardzo oszczędzając go w jeździe i stosując wszelakie prawidłowości przy docieraniu silnika) około 5 tys. kilometrów, w tym wakacyjny wyjazd w góry, po czym mój nowy garbowy nabytek napędowy znacznie osłabł i podczas jazdy stukał tak potężnie, że w kabinie nie szło rozmawiać podczas jazdy. Luz wzdłużny na wale wskazywał grubo prawie 5mm, a i poprzeczny – promienisty dało się wyczuć. Komukolwiek przedstawiłem problem diagnozował wyeksploatowanie silnika, co oznaczało że kupiłem przysłowiowego kota w worku. Pojechałem do mechanika - poprzedniego właściciela tego „cuda”, który potwierdził, że faktycznie luzy na wale korbowym się zrobiły, ale to nie jego wina, że robią teraz takie słabej jakości łożyska korbowodowe – panewki. To była nagroda za moją ufność i naiwność, oraz dobre słowo dla znajomego mechanika niby garbusiarza. Piszę niby, gdyż nie uważam za takowego zwykłego naciągacza by nie powiedzieć oszusta. Nikomu nie życzę takich zakupów i takiego drogiego prawie bezwartościowego eksponatu w garażu.

Październik tego samego roku upłynął na oczekiwaniach na wskrzeszenie zatartego w maju mexykańskiego serduszka mojego garbusa. Tym razem posłuchałem wszelakich rad dobrych ludzi i wysłałem motorek do specjalistycznego zakładu w Jeleniej Górze (400 km od Szczecina), zajmującego się wszelakimi naprawami wyłącznie silników do starych volkswagenów. Pan Krzysiek szef, główny mechanik i jednoosobowy skład w/w zakładu po wstępnych oględzinach zatartego silnika stwierdził, że jego kondycja nie jest tragiczna i silnik jest jak najbardziej do uratowania. Ponad 3 tygodnie trwały zabiegi na otwartym sercu mojego garbusa podczas, których:
- został przetoczony „wybrany” odpowiednio blok silnika,
- wykonano szlif wału korbowego,
- wymieniono 2 korbowody i dwa tłoki,
- honowano cylindry,
- zregenerowano w pełni głowice, pompę oleju i inne elementy,
- wstawiono podczas montażu nowe pierścienie, uszczelki i szpilki.
Całość wraz z zakupem części i transportem kosztowała 2200 zł.
Gotowy „dół” silnika wyglądał jak nowy. Byłem oczarowany odrestaurowanym serduchem mojego garbiego. Nie mogłem doczekać się odpalenia tego cuda. Aż kilka dni musiałem czekać na Michała „Dzieciaka”, by pomógł mi najpierw uzbroić w osprzęt a później wstawić i wyregulować mexykański motorek 1200. Odrestaurowany silnik nie potrzebował zbyt długiego „kręcenia” na rozruszniku, by wydać z siebie jedyny w swoim rodzaju warkot boxera chłodzonego powietrzem kilkadziesiąt lat temu zaprojektowanego przez niemieckie umysły skupione wokół dzieła, pojazdu dla ludu zgodnie z ideą ówczesnego „szefa wszystkich szefów” niemieckiej Rzeszy. Generalny remont silnika u Pana Krzysztofa w Jeleniej Górze okazał się strzałem w dziesiątkę, pełnym sukcesem, z którego przyjemność czerpię podczas każdej jazdy po dziś dzień. Co prawda przejechałem po zabiegach silnikowych dopiero niecałe 1000 km, ale w pełni można odczuć absolutną świeżość odrestaurowanego serducha w mojej 1303 jeczce.
Wszystkim chcącym wykonać profesjonalny remont silnika garbusowego polecam warsztat Pana Krzysztofa w Jeleniej Górze.

Poniżej kilka fotek naszej nowej maszyny po zakupie (malinowy)
i w stanie obecnym (ciemnozielony).

1
2
3
4
5
g10
g11
g14
g4
g5
g9
n2008_1
n2008_2